Dlaczego warto mieć w dupie innych?

Mocne pytanie, prawda?

To dziwne, śmieszne i jednocześnie tak bardzo prawdziwe, jak wielu ludzi zaczęło żyć swoim życiem dopiero w momencie zetknięcia się ze śmiercią. Znamy setki takich historii, w których ludzie zaczęli robić to, co naprawdę kochają dopiero po tym, jak utracili bardzo wiele lub wszystko. W chwili, w której zdanie innych zupełnie przestało mieć znaczenie. Moim zadaniem w tym momencie, będzie pozbycie Cię konieczności przeżycia tego kryzysu. Mam zamiar przekonać Cię do tego na swoim przykładzie, że warto. Będzie kilka historyjek z życia, jednak zacznijmy od jednego z moich ostatnich przemyśleń.

Od najmłodszych lat jesteśmy uczeni schematów. Dziecko idące do przedszkola, musi jeść obiad, nawet jeżeli nie jest głodne. O określonej godzinie musi leżakować i „udawać”, że śpi nawet wtedy, gdy śpiące nie jest i właśnie czuje niesamowitą ochotę na zabawę! Gdy idzie do szkoły ma być skupione na przedmiotach, które go nie interesują. Musi zdawać sprawdziany z wiedzy, która zupełnie go nie kręci. Następnie iść na studia, na które każą mu iść rodzice, dziadkowie i presja społeczeństwa. Siedzi na zajęciach, które tylko przekonują go w tym, jak bardzo nie wie co chce zrobić ze swoim życiem, a na końcu pisze pracę (licencjacką), która jest niczym innym jak odtworzeniem wiedzy z innych książek. Na końcu znajduje dobrze płatną pracę, zakłada rodzinę, buduje dom i wpiera wszystkim dookoła, że „takie jest życie” i uczy swoje dzieci, aby się „nie poddawały” i były najlepsze w tym, co każe mu robić społeczeństwo.
On tylko „udaje”, że osiąga sukcesy. Nawet jeżeli rzeczywiście je ma, to są to cudze sukcesy. Tak długo, jak nie jest to w 100% efekt jego wewnętrznego głosu, powołania i stanu flow, nigdy nie poczuje ze swoich osiągnięć pełni satysfakcji. Będzie to bardziej w stylu: „Uff. Zrobione. Udało się… Teraz mogę odpocząć przed telewizorem, żeby tylko nie myśleć ile czasu nad tym zmarnowałem.” I tak przeżywa swoje całe życie. Jako widz programu zwanego: „Życie, które sprzedałem, by uszczęśliwić innych.” Pieprz to.

Często w rozmowach z innymi poruszam temat studiów. Mówię, jak bardzo są bezsensowne i jak wiele czasu tracą młodzi ludzie poprzez „studiowanie czegokolwiek”, aby tylko rodzice płacili czesne i opłacali życie. Prawie każdy studiujący jest genialnym przykładem tego, że studia to wymówka od robienia tego, co się naprawdę chce robić. To jest to „leżakowanie”. Udawanie, że się śpi, bo tak robią wszyscy, bo tak wypada, mimo tego, że w tym czasie mamy cholerną ochotę na zabawę! To po cholerę powiedz mi leżakujesz przez te 3 lata?

W chwili gdy to piszę jestem na 3-cim roku studiów licencjackich. Moi rówieśnicy właśnie piszą magisterkę, a ja w 5 lat byłem na 3 uczelniach „szukając pasji w leżakowaniu”. Niestety – pasji nie znalazłem. Przez 2 lata na 2 różnych uczelniach byłem bardziej gościem, niż studentem, a jak już przyszedłem na zajęcia, to często ostatnie, zaliczeniowe, przedstawić się profesurze i dostać zaliczenie (albo oblać za nieobecności). Ale poszedłem na te zaoczne studia po dwóch latach tułaczki po Uniwersytetach, bo „rodzice chcieli”, bo „oni nie mieli takich możliwości jak ja mam” i „papier trzeba mieć”. No i co się stało? A nic. Kończę je teraz pisząc pracę i tylko potwierdzam się jak bezsensowne to było.
Napisałem pierwszy rozdział pracy licencjackiej. Dumny z siebie i pewien swoich możliwości (przecież lekkie piórko mam, co nie? Pisząc to już jestem współautorem „100 LEKCJI ŻYCIA PEŁNEGO PASJI” napisanej z autorem bestsellerów – Jakubem B. Bączkiem) podesłałem pierwszy rozdział pracy licencjackiej do promotora napisaną w 1 dzień (no… w 3-4 godziny). Ku mojemu zdziwieniu, po 2 dniach dostaję odpowiedź, którą mniej więcej postaram się streścić w jednym zdaniu: „Pan piszesz co Pan myślisz, a to ma być wiedza spisana z książek!”
Tak… Oczywiście zdanie to było w zupełnie innej formie. Trzy zgrabne akapity, opinia profesorska z wytkniętymi błędami i odesłanie do literatury przedmiotów, jednak ja zrozumiałem to właśnie w ten sposób. Miałem ochotę odpisać: „Panie, po co ja mam pisać tę pracę podpisując się swoim imieniem i nazwiskiem, skoro każe mi Pan tylko powielić już napisane? Jaki w tym sens?”
Napisałem tego maila, popatrzyłem na niego i… odpuściłem. Przecież on przez swoje całe życie „leżakuje”. Robi to, co mu każą, a nie to, co chce. Pieprzyć to. Idę się bawić. I w ten oto sposób nie obronię się w czerwcu. Zrobię to we wrześniu, ale cholera, zapłacę komuś za tę pracę. Walić to. Swoje „lekkie piórko” odstawię na lepsze okazje, jak chociażby ta.

Jest jeszcze jedna anegdotka, dosłownie sprzed 2 dni, jak zaraz po tym jak publicznie powiadamiam Facebook’a, że jestem współautorem książki, pisze do mnie dziewczyna. Koleżanka z grupy, chociaż słowo „koleżanka” byłoby mocno nadużyte. Może żeby lepiej Wam dać zrozumieć jakiego charakteru była to wymiana zdań, po prostu zacytuję Wam tego sms-a słowo w słowo. Brzmiał on tak:
„Kamil wielki szacun za to co robisz. Zazdroszczę nie sukcesu, bo na to trzeba pracować, ale ogromnego „mam w dupie resztę” i zorientowania na cel. Wiesz, kojarzę Cię od 3 lat. Od dwóch znam imię na pewno i rozmawiałam niewiele razy ale ogromnie szanuję i życzę jeszcze większych sukcesów.”
Powiem Wam szczerze – nawet przepisując tutaj tego smsa, mam ciarki od pleców, po same palce klikające w klawiaturę. Nawet nie zdawałem sobie z tego sprawy… Ja naprawdę miałem w dupie resztę. Gdy napisałem pierwszy post na blogu o tytule „Jak być szczęśliwym singlem?” pamiętam, jak 90% grupy na studiach miało ze mnie przysłowiową „bekę”. Przez 2 tygodnie wręcz oficjalnie się ze mnie śmiali i obgadywali. Nie przejmowałem się z dwóch powodów. Po 1. Dostałem po tym wpisie pierdylion wiadomości od ludzi, którym pomogłem odnaleźć się w samotności, którym pomogłem; dla których byłem inspiracją. Po 2. Mój wpis niedługo po tym udostępniła moja dobra koleżanka, Marita Surma, znana jako DEYNN (na ten moment ma 224 tys. lików na Facebook’u. Nagle moja osoba, a raczej mój blog stał się rozpoznawalny i znalazło się kilkaset osób, które zechciały go czytać.
To było COŚ! Co więcej – pisanie tego bloga, to nie było leżakowanie. To była czysta zabawa! Czułem to, miałem taką potrzebę i wyplułem to z siebie jak z karabinka maszynowego zupełnie tak samo jak wypluwam dla Was to co teraz czytacie. To był sukces! Nie awans w znienawidzonej pracy. Nie podwyżka za wsypanie kolegi. Nie nagroda od rodziców za 5 na sprawdzianie z historii (nie przepadam za przedmiotem). To było moje! W 100%! I to takie „moje”, które pomogło setkom, a może i nawet tysiącom osób! To był sukces.

Co więcej! Niedługo po tym poście na blogu, pojawiła się niesamowita chęć nagrania czegoś. Tak po prostu. Ustawić kamerę, wcisnąć Record i wrzucić w internet patrząc co się dzieje. Więc zrobiłem to. Zainspirowany setką wiadomości od ludzi, którym pomogłem; dziesiątkami zmienionych światopoglądów i tymi wszystkimi „Dziękuję Ci!”, które dostałem; zupełnie bez kompleksów usiadłem i nagrałem film o tytule: „Jak odnaleźć w życiu szczęście?” Wtedy to dopiero poszło… W zaledwie kilka dni zobaczyło to prawie 15 000 osób! Wyobrażacie sobie!? To było coś! I znowu ta sama zasada. To nie było „leżakowanie”. To była świetna zabawa! Tym się kieruję w swoim życiu.

Jakiś czas później, jak wielu z Was zapewne wie, dostałem ofertę pracy z kimś, kogo poznałem na jednym ze szkoleń. Szkolenie to odbywało się w Poznaniu i miało ono tytuł: „Życie Bez Ograniczeń”, a człowieka, który niedługo po tym szkoleniu napisał do mnie na Face, w ten dzień słuchała 30-tysięczna widownia. Mówcą, o którym mówię jest Jakub B. Bączek, z którym napisałem książkę „100 LEKCJI ŻYCIA PEŁNEGO PASJI”, której premiera miała miejsce 21.05.2016 roku na jego szkoleniu „Życie Pełne Pasji”. Nawet nie wiecie, jak niesamowite było to uczucie, gdy pod koniec szkolenia, na którym przemawiał m.in. Sebastian Kotow (taki koleś, co pisze książki z Bryan’em Tracy!), Jakub poprosił wszystkich o ciszę, a mnie o powstanie i przy wszystkich podziękował mi za tę książkę, przedstawił jako wspaniałego twórcę, człowieka i wielką inspirację kończąc swoje słowa gromkimi brawami.
Wiecie co sobie wtedy pomyślałem? Cholera prawda to. Warto było mieć w dupie resztę.

 

W międzyczasie zauważyłem jeszcze jedną zależność. Im bardziej inni mówią, że czegoś się nie da zrobić, tym bardziej powinieneś zacząć. Wiesz dlaczego? Bo jeżeli już Ci się uda, to najprawdopodobniej zrobisz coś naprawdę wielkiego. Coś, na co nie porwał się jeszcze nikt lub zaledwie niewielu. Jest to droga trudna, pełna przeciwności i problemów, jednak naprawdę warta, jeżeli głównym przewodnikiem tej trasy jest Twoje serce. Pamiętaj, że w całym miłosierdziu do świata, szacunku do jego wspaniałości i sympatii do ludzi, którzy są wspaniali – naprawdę warto mieć w dupie innych.

Project-Management-Is-Different.jpg

Jedna uwaga do wpisu “Dlaczego warto mieć w dupie innych?

  1. w życiu trzeba mieć pasję, jeśli robimy coś, czego w gruncie rzeczy nie kochamy to nigdy nie osiągniemy szczęścia… życie nie polega na odbębnianiu przysłowiowej pańszczyzny, niestety większość tak myśli i dlatego przesypia znaczną jego część, a gdy się już budzi to z ręką w nocniku… dzieciom potrzeba mądrych rodziców, świadomych tego, że nie wychowują ich dla siebie tylko dla świata… druga strona medalu jest taka, że do takiej świadomości dorastamy w późniejszym wieku pozwalamy sobie przy tym , z czystej, ludzkiej ułomności, na wiele błędów po drodze… ale to normalne, bo po cóż byłoby nam żyć, gdybyśmy posiadali już taką świadomość od urodzenia… grunt, żeby się zmieniać i rozwijać… z jednym tylko się nie zgadzam Drogi Kamilu to ze stwierdzeniem:” mam w dupie resztę” bardziej „nie reaguję”, „ignoruję” to , co mnie przytłacza… a dlaczego tak, bo daje szanse każdemu, żeby się ocknął z letargu… pozdrawiam

    Polubienie

Dodaj komentarz